Piątek, 2030 Żulu Time.

Telefon od Sh69fara. Jest misja do wykonania. Szybki prysznic. Laptop zapakowany do plecaka, portfel w stanie gotowości bojowej, strój maskujący (2x chusta + gogle). Wymarsz.

Piątek, 2120 Żulu Time

Punkt zborny, oddział Alpha już czyta swój briefing (Three... Two... One... Go! Go! Go!) oddział Bravo przygotowuje się do misji (Kochanie, a jak ustawić, żeby myszka chodziła szybciej?). Załatwiłem z kwatermistrzem fakt swojego przybycia i otrzymałem polecenie wyładowania sprzętu ciężkiego. Rozłożyłem się w kantynie, przy jednym ze stolików, gdzie zasiadali oficerowie.

Dokonując gwałtu analnego na własnej osobie, zmusiłem się do rozdziewiczenia swojego notebooka. Asus pierwszy raz za swojej egzystencji zobaczył był Windows. Instalacja tymczasowa, tak zwana dwudniówka na specjalnie wygospodarowanej partycji. Zapoznaj się z Windows! To nowe przeżycie! Przy okazji okazało się, że Windows nie potrafi założyć sobie partycji bez pomocy Linuksa. Na dysku mój standardowy desktopowy podział, czyli mały /boot z ext2, nastepnie partycja wymiany na 512 MB, a cała reszta to / z xfs. Dodatkowo 5 GB wolnej przestrzeni na końcu. Windows uparcie twierdził, że wyczerpałem limit partycji podstawowych i dalsza instalacja wymaga przeformatowania układu dysku (czyżby wykrył Linuksa?). Po krótkim epizodzie erotycznym z użyciem płyty PLD Live i cfdisk (czytaj: wyruchałem Windowsa i sam założyłem partycję z FAT32), dalsza instalacja przeszła bez problemów.

Po tej operacji przyszło mi wyruszyć na zwiad w kierunku okolicznych terenów o podwyższonej wartości strategicznej - na stacji benzynowej przyległej do nieczynnego już od godziny TGG zakupiłem plecak pełen napojów energetycznych Lech i Carlsberg, następnie uzupełniłem braki prowiantu w tamtejszym McDonaldzie.

Ciepło przywitany w bazie (zapewne z powodu niesionej paczki z cheeseburgerami), ochoczo rozpocząłem mozolny proces instalacji (posiłkując się - dosłownie - przyniesionymi dobrami - wszak był to mój pierwszy piątkowy posiłek). Już po chwili byłem gotowy do walki - Operacja Flashpoint: Resistance powitała mnie proroczym napisem: Genius at play.

Walki trwały niemalże bez przerwy przez kolejne 24 godziny. Niemalże, bo niezbędne były chwile odpoczynku na zrobienie kawy, otwarcie świeżego piwa, czy wymianę załogi (jako jedyny nie położyłem się spać). Kilka razy robiliśmy też przerywniki w Quake 1 (gdzie zamiatałem wszystkich nawet pod koniec imprezy) i Unreal Tournament (gdzie zamiatano mną).

Było bardzo przyjemnie, ale przy okazji wyszło na to, że się starzejemy. Wypiliśmy mniej alkoholu, paru osób brakowało, a w sobotę wieczorem prawie nikt już nie miał siły grać (początkowo zakładaliśmy, że skończymy w niedzielę około południa). Inna sprawa, że kiedyś komputery wrzucało się luzem (czasem dosłownie, jeden ze stałych imprezowych komputerów - z braku obudowy - był zawsze montowany na gazetach na miejscu) do jakiegoś malucha i wiozło na miejsce, a dziś sprowadzane z zachodu oryginalne obudowy trzeba owijać styropianem i folią, a potem transportować w kartonie, odpowiednio unieruchomine. Nie wspomnę o szklanej podkładce do myszy Sh69fara. :)

Imprezę uważam za udaną, choć prawdopodobnie była ostatnim flashpointowym LAN party. Powstaje tylko pytanie:

- Co na to twoja stara?

- Chyba twoja!

Update: żeby nie było, że nic nie piliśmy, napisałem mniej niż zwykle mając na myśli 5x Lech 0,66 l + 5x Carlsberg 0,5 l + 1,5x Carlsberg 0,5l od HoBBita + 0,5x Carsberg 0,5 l od YamroZa. Dowody do obejrzenia w galerii.