Na wstępie uprzedzam, że tekst kilka dni temu pojawił się na Polygamii (którą uparcie wymawiam z wyraźnym i na modłę poliamorii).

NOBY NOBY BOY

Choć większość z posiadaczy PS3 zapewne zaciera już ręce i szykuje portfele na myśl o zbliżającej się nieuchronnie premierze Killzone 2, ja z przyjemnością wciąż odławiam trafiające na PSN perełki. Tydzień temu doczekałem się wreszcie premiery Flower, goszczącego już na łamach Polygamii, dziś z radością dałem się naciągnąć na zakup Noby Noby Boy.

Cena nie jest wygórowana, bo pozycja uszczupli nasz portfel o kwotę jedynie 14 PLN, co odpowiada dwóm parom ciuszków do Little Big Planet. Z całą pewnością nie jest to wiele, jednak nie możemy zapominać - na co zwrócił nam w ostatnich dniach uwagę sam autor - że Noby Noby nie jest do końca grą. Jeśli miałbym określić typ zabawy bez posiłkowania się planszami i filmami, to najbliżej jej do skrzyżowania znanego z komórek węża z Katamari Damacy.

Właściwie pierwsze skojarzenie po włączeniu gry to właśnie Katamari. W menu wita nas wróżka, która pomaga nam stworzyć zapis stanu gry i w mini-quizie każe nam odgadnąć (sic!) sposób sterowania postacią. Kilka sekund później otrzymujemy swoje pierwsze trofeum (tak, tak - Noby Noby pozwala nam zdobyć całkiem pokaźną kolekcję pucharów). Kolejne wrażenia to wciąż Katamari. Od samego początku towarzyszy nam ta sama prosta, kolorowa grafika, choć sam świat padł ofiarą wyraźnych cięć, wydaje się że związanych z dużo wierniejszym rzeczywistości modelem fizyki. Rozgrywkę prowadzimy na niewielkich prostokątnych fragmentach terenu, które dość szybko okazują się całkiem małe w porównaniu z możliwościami naszego bohatera.

Właśnie, jak wygląda zabawa? Z wszechobecnych ostatnio filmików nie można właściwie wywnioskować wiele ponad fakt, że sprawujemy kontrolę nad postacią składającą się z dwóch kulek wyposażonych w nóżki i połączonych kolorowym wężykiem. Z samej gry nie dowiadujemy się wiele więcej - wężyk pełni rolę żołądka i pozwala składować w naszym wnętrzu przedmioty w ilości i wielkości proporcjonalnej do rozmiarów Boya, kulki stanowią odpowiednio głowę (służącą do jedzenia) i pupę (służącą do sami wiecie czego). Tak, nadmiarowe obiekty, które stały się naszym posiłkiem, zostają natychmiast wydalone - w postaci nienaruszonej, za to ze stosownym do sytuacji dźwiękiem. Plansze generowane są losowo i w każdym momencie - z pomocą swojego domku - możemy zażyczyć sobie przeprowadzkę w inną okolice, cała reszta zależy od nas.

Całość jest genialna i nie ma najmniejszego sensu. Właściwie jedyny narzucony odgórnie cel, to stworzenie jak najdłuższego stworka - suma długości wszystkich Noby Nobich jest odnotowywana w postaci długości Girl - narzeczonej (siostry?) naszego bohatera. Mamy więc do czynienia z ciekawą wersją współpracy, gdzie każdy z nas gra tak naprawdę offline, choć pojawia się element współzawodnictwa: dostępne są notowania całkowitego wkładu, jaki w długość Girl mają poszczególni gracze. W grze oprócz celu brak jest jakichkolwiek przeciwników, nie ma właściwie jakiejkolwiek metody by zginąć, przegrać czy przerwać naszą zabawę. Jaki jest zatem cel wydłużania naszej postaci i - pośrednio - Girl? Autor obiecuje, że w momencie gdy długość Girl zacznie przekraczać odległości kolejnych ciał niebieskich od Ziemi, Noby Noby będzie mógł pobawić się również na ich powierzchni.

Dodać do tego należy mnóstwo humoru, możliwość robienia zrzutów ekranu z poziomu XMB, nagrywania filmów (z uploadem na YouTube włącznie) i... komunikacji za pomocą tułowia naszej postaci a otrzymamy przepis na tytuł który spolaryzuje graczy. Nie mam wątpliwości, że Noby Noby - podobnie jak Katamari - podzieli nas na tych, którzy nie będą w stanie się od niego oderwać i tych, którzy będą do niego pałać szczerą nienawiścią od pierwszego wejrzenia. Myślę, że za równowartość dwóch piw w lokalu warto przekonać się na własnej skórze.