Ostatnimi czasy niezwykle rzadko dane jest mi pluskać się w ciepłych falach sztuki wysokiej, toteż bez zastanowienia nabyłem bilet na dzieło, które jednocześnie stanowi wielkoekranowy debiut reżyserski Carla Rinscha.

Jako wieloletni sympatyk kina azjatyckiego z prawdziwą radością przyjąłem fakt, że pomimo obsadzenia praktycznie wszystkich ról aktorami pochodzącymi z Japonii, nareszcie pokazano im ich miejsce i nakazano mówić po angielsku. Osobom z podstawową choćby znajomością języka pozwoli to uniknąć uciążliwego czytania napisów. Anglosceptycy również będą szczęśliwi, gdyż na czytanie napisów czasu jest naprawdę sporo. Ze wstępnych szacunków wynika bowiem, że blisko połowa ze 127 minut projekcji to próby dokończenia prostego zdania przetykanego tu i ówdzie dramatycznymi wdechami. Niewidomy z łatwością mógłby omyłkowo wziąć 47 roninów za epicką historię Keanu Reevesa pomagającego czterdziestu sześciu mężczyznom przezwyciężyć astmę.

Tu skłamałem, gdyż istotnych postaci jest w filmie raptem kilka. Główny bohater, „mieszaniec” to wyrzutek, którego matką była Japonka, a ojcem Nicolas Cage. Swoim niezrównanym uporem oraz mimiką godną ostatniego odcinka jelita grubego zjednuje sobie poparcie grupy charyzmatycznych bohaterów: Mędrka, Wesołka, Gburka, Nieśmiałka, Śpioszka, Gapcia i Apsika. Istnieje szansa, iż niektóre z imion przekręciłem. Za nimi zaś podążą grupa statystów, którzy malowniczo giną w trójwymiarowych scenach walki. Grze aktorskiej nie sposób coś wytknąć, nie udało mi się też żadnej znaleźć.

Niektórzy z recenzentów zarzucają filmowi rwaną akcję i brak ciągłości. Pragnę z tego miejsca mit ten obalić, gdyż film choć zawiły niczym szyna kolejowa, kluczowe kwestie podkreśla wielokrotnie. Pozwala to widzowi wygodnie odwiedzić łazienkę, czy sprawdzić Facebooka, bez towarzyszącego temu zwykle uczucia fabularnego zagubienia. Bardziej przedsiębiorczy widzowie mogą w wolnym czasie opłacić rachunki czy poczytać o sztukach walki. Pozwoli to docenić kunszt reżysera, który surowe, zdawkowe machnięcia mieczami i dyscyplinę walki zastąpił scenami, które postawami szermierzy, zacięciem i samym czasem trwania potyczek przywodzą na myśl samych Piratów z Karaibów.

Serdecznie polecam i życzę udanego seansu.