Środa, ja i MójWspółpracownik™ idziemy poprosić SamegoPrezesa™ o zwolnienie z pracy w piątek. Cel: wyjazd do Warszawy na zlot PLD.

(puk, puk)

  • Można?
  • Tak, oczywiście.
  • Chcieliśmy prosić o wolny piątek.
  • A co się stało?
  • Chcemy jechać na zlot PLD do Warszawy.
  • A o której jedziecie?
  • Myślę, że z samego rana.
  • Uuuu, szkoda… bo mamy w piątek inwentaryzację magazynu i miałem dla was zajęcie przy inwentaryzacji na piątek i sobotę.
  • Uhm.
  • No ale jedźcie, uczcie się tego linuksa. Mam też dla was dobrą wiadomość.
  • Oj…
  • Będziecie mogli odpocząć od tego ślęczenia przy komputerze całymi dniami.

  • Wyznaczymy wam terminy i będziecie pomagać BezpośredniemuPrzełożonemu™ wydawać klientom towar w magazynie.
  • Ja muszę obejrzeć swoją umowę.
  • Czemu?
  • Bo tam chyba jest napisane “administrator sieci”.
  • No tak.
  • No to trzeba będzie dopisać “magazynier”.
  • No możemy dopisać.

    Tak oto SamPrezes™ uraczył nas chwilą odpoczynku od trudów codziennej pracy. I to wszystko za darmo, nic nie trzeba dopłacać. Drugi szczęścia próbował MójWspółpracownik™:

  • Jak tam postępy nad StarSystemem?
  • A jak tam postępy nad moją umową?
  • No przecież masz umowę.
  • Jakoś jej nie widzę…
  • Wy młodzi to tacy jesteście przywiązani do tych papierków. Papier mogę podrzeć i powiedzieć, że nie było żadnej umowy, a jak dam słowo to masz jak w banku. Skoro powiedziałem, że jest umowa, to jest.

    Na to wszystko odezwała była się PaniPrezesowa™:

  • Ja nie rozumiem, jak to jest, że siedzi dwóch informatyków, a mój mąż musiał cały weekend siedzieć w domu i poprawiać produkty w sklepie internetowym?
  • Bo nas jest tylko dwóch?
  • Bo my się nie zajmujemy produktami w sklepie internetowym?

    Podbudowani całą sytuacją udaliśmy się na słuszny spoczynek w blasku ekranów przy naszych biurkach. Niestety, organizm ludzki - rzecz słaba, więc w połowie drogi padliśmy obaj na kolana zanosząc się salwami śmiechu. A to wszystko oczywiście za sprawą niebywałego optymizmu, jakim przepełniła nas perspektywa pracy w magazynie.

    Dzień nie byłby jednak do końca stracony, gdyby nie odwiedził nas SynPrezesa™ w towarzystwie UtalentowanegoKolegi™. Ten ostatni jest już światowej sławy specjalistą w każdej materii, głównie za sprawą swych błyskotliwych opinii w stylu “teraz jest bluetooth i nie trzeba już mieć CD-ROMu”. Dwóch rzeczonych panów otrzymało od SamegoPrezesa™ trudną misję na terenach wroga: sfotografować piłki, których nawet mnie nie udało się uwiecznić na zdjęciach (wspominałem o tym parę wpisów wcześniej). W tym celu przynieśli 8 reflektorów halogenowych, metalowe szyny, szklanki i kartony. Już po 4 godzinach udało im się zbudować zupełnie zbędne rusztowanie, wyciąć otwór w kartonie po monitorze, wyścielić go dokładnie białymi kartkami, zapchać reflektorami, wstawić tam szklankę i umieścić na niej piłkę do koszykówki. Już po kolejnej godzinie wykonali pierwsze zdjęcia. Były wprost idealne… do Strefy 11. Czarna piłka z jasnymi krawędziami na świetliście białym tle. Efekt przypominał to, co można zauważyć w momentach restrospekcji w tak popularnych serialach produkcji brazylijskiej. Więcej grzechów nie pamiętam…

    Post scriptum: agencja Reuters donosi, że dwaj porwani przez Irakijczyków Amerykanie są poddawani torturom i zmuszani do ciężkiej pracy po 12 godzin w nieludzkich warunkach w jednej z wrocławskich firm. Sprawą zainteresowało się ONZ i wysłało tam swoich inspektorów. Próba przeprowadzenia badań krwi wypadła negatywnie, znaleziono tylko ciemnobrunatny płyn o wysokiej zawartości kofeiny. Obaj osobnicy mamrotali coś bełkotliwie pod nosem. Brzmiało to jak “NEI MAM PACHA”.