W pewnej firmie źle się stało,
coś działało i przestało.
Nie można podnieść apacza,
nie startuje, się wykrzacza.
Brak HTTP obsługi -
zapowiada się dzień długi.
Czyja mogła to być wina?
Mamy nowego admina,
ma on zalet co niemiara,
lecz największa z nich to wiara,
że nic złego się nie stanie,
że usługa prędko wstanie,
nie zepsuje się, nie padnie,
będzie nadal działać ładnie.
Lecz zawiodła medytacja,
apacza konfiguracja
okazała się wadliwa,
a sam apacz tylko zbywa,
twierdząc, że się uruchamia.
Admin grzechem zaniedbania,
wierząc w duchu w świat Utopii,
nie wykonał wcześniej kopii.
Przez szefa przekazał grupie:
"panowie, jesteśmy w dupie".
A nadzieja, oczywiście,
cała w biednym programiście,
co, z powodu swej choroby,
miał plan - przespać resztę doby.
Siadłem przeto do konsoli,
sprawdzam w logach, co go boli,
lecz, niestety, nie ma śladów,
brak objawów jakichś padów.
Szeroko pojęta bida,
proces znika, brak też PIDa,
jednak zamiast panikować,
zapragnąłem go strace'ować.
Dziwnych rzeczy kilkanaście,
w końcu sygnał jedenaście.
Poprosiłem więc admina,
by moduły powycinał.
Jeden na raz komentował
i w ten sposób zdiagnozował.
Koniec końców się udało,
wyciął IMAP - zadziałało.
Tu przyczynę miała klapa -
głupi moduł do PeHaPa.
Zwykły restart, sprawa mała,
dwie godziny prawie trwała.
Jak więc uczy statystka -
bez backupu, nie dotykaj.