Nasza firma ma chyba pecha do awarii. Nie mamy problemu ze sprzętem, oprogramowanie działa bez zarzutu, załoga jest kompetentna i swoje prace wykonujemy sumiennie. Inni się chyba na nas uwzięli.

Firma mieści się w centrum miasta, tuż obok kina Helios, stare budownictwo, za sąsiadów mamy między innymi Techland. Obsługuje nas chyba najgorsza podstacja elektryczna w całym Wrocławiu. Regularnie, raz w miesiącu, bez ostrzeżenia pada zasilanie. Pada i leży tak przez dobre 30-40 minut.

Ludzie pracujący przy designie rwą sobie włosy z głowy na myśl o uszkodzonych plikach na dysku, serwerownia ciągnie ostatkiem sił, bo bateria UPSów wytrzymuje obciążenie przez około 15 minut. Rozdzwaniają się telefony (tak, wiemy, że poczta nie działa, to nie nasza wina). Czasem serwery nie mają kontaktu ze światem, bo z braku prądu łącze zerwie się gdzieś po drodze, szlag nas trafia. Każda taka awaria jest dla energetyki miejskiej ogromnym zaskoczeniem (a dziwnym trafem zdarzają się zawsze po 16:00), a dla nas oznacza siedzenie po godzinach w pracy i podnoszenie biednych maszynek do stanu używalności.

Tak było też i dzisiaj, biuro z Qwiatem opuściliśmy punkt 19:30. Byłoby wcześniej, gdyby wystarczyło podnieść maszyny. Problem w tym, że szef chce mieć minimalny downtime (co wychodzi zupełnie odwrotnie) i wyraźnie nakazuje ciągnąć wszystko aż do ostatecznego padu UPSów.