Ostatnio miałem okazję pobawić się nową zabawką Microsoftu, a zbiegło się to w czasie z opublikowanym dwa dni temu przez Rogera Johanssona artykułem, więc postanowiłem skorzystać z okazji i napisać coś na ten temat.

Nowy IE nie powala. Z widocznych nowości dodane zostały oczywiście (Microsoft twierdzi, że wynalezione przez nich) panele (które ostatnio zostały przemianowane na karty). Paskudne, jak nigdy dotąd, przy włączonym silniku Luna (domyślny temat Windows XP) są zupełnie nie do oglądania, rozsądnie zaczynają wyglądać dopiero w widoku klasycznym. Dodatkowo, ich przełączanie powoduje widoczne odrysowanie strony, co sprawia, że poruszanie się pomiędzy otwartymi panelami trwa dłużej niż pomiędzy osobnymi oknami przeglądarki. Drugą funkcją jest obsługa RSS, która działa podobnie jak znane z Firefoksa Live Bookmarks połączone z dodanym w Deer Parku czytnikiem subskrypcji.

Zmiany w samym silniku renderującym albo nie występują, albo są bardzo dobrze ukryte. Z punktu widzenia obsługi standardów jest to stary, dobry IE 6.0. Należy jednak pamiętać, że jest to dopiero pierwsza publiczna wersja i na oficjalnym blogu (tak przy okazji, czy ktoś już zauważył, jak dziwnie brzmi próba przeczytania tytułu tej strony przez Polaka?) przeglądarki pojawiły się już informacje na temat lepszego wsparcia dla standardów. Stąd też niepokój Rogera, czy szeroka adaptacja nie przyniesie sieci szkody.

Zaznaczam, że nie mówimy tu o okresie kilku dni czy tygodni od premiery. Jak pokazuje w swoich książkach Jakob Nielsen, czas adaptacji nowych technologii wynosi około roku - po tym czasie możemy przyjąć, że do technologii ma dostęp większość internautów. W przypadku tej przeglądarki okres ten zostanie znacznie wydłużony - dostęp do nowej wersji mają tylko użytkownicy dwóch najnowszych systemów z Redmond - Windows XP i Vista, co na wstępie już utrudnia upgrade ludziom, którzy z różnych przyczyn do dziś korzystają ze starszych systemów. Nie zawsze jest to kwestia ingorancji, czasem jest to uwarunkowane polityką firmy bądź samymi kosztami.

Co więc może przynieść nowa wersja? Cieszymy się (jako webdeveloperzy) na lepsze wsparcie dla standardów. Co jednak z dotychczas stosowanymi obejściami i sztuczkami, mającymi na celu wymuszenie prawidłowego wyświetlania serwisów w starszych braciach siódemki? Wystarczy, że choćby jeden ze stosowanych dotąd hacków będzie nadal działał, a setki czy tysiące stron zaczną cierpieć na nagłą dysfunkcję. Z drugiej strony, poleganie na hackach to branie na siebie odpowiedzialności za ich działanie - nieudokumentowane funkcje mają tendencję do znikania.

Lepsze bezpieczeństwo (przeglądarka po starcie pozbywa się systemowych przywilejów i działa w ograniczonym środowisku użytkownika na kształt znanego z Uniksów chroota) to najgłośniejsze z haseł promowanych przez Gatesa i Ballmera, ale czym jest zabezpieczanie przeglądarki, kiedy ostatnimi czasy głównym źródłem wirusów jest poczta elektroniczna, a MS dawno temu już zarzucił rozwój swojego domowego klienta poczty - Outlook Express, który nadal jest w naszym kraju najpopularniejszym programem tego typu (mimo jego setki błędów i braków).

Najgorsze, czego możemy się spodziewać, to powtórzenie sytuacji z aktualną wersją szóstą przeglądarki, która od pięciu lat jest tylko zapobiegawczo łatana. Szum generowany wokół najnowszej wersji i sam fakt wypuszczenia jej także dla Windows XP, choć początkowo miała być dostępna tylko dla Visty mogą wskazywać na to, że marketingowcy ze stajni MS liczą na jednorazowe uderzenie i odbicie straconego rynku konkurencji, czyli przeglądarce Mozilli.

Jeśli ich działania spełzną na niczym (a tak się zapewne stanie, w końcu nowa przeglądarka pod żadnym względem nie przewyższa Firefoksa), rozwój IE może ponownie zostać zawieszony bądź też zupełnie przerwany, jak miało to miejsce w przypadku Internet Explorera dla komputerów Apple. Grozi nam wtedy kolejny zastój technologiczny, jednak czy nie jest on lepszy od stanu obecnego?