Na wstępie przepraszam za brak regularnych aktualizacji, ale życie zawodowe absorbuje mnie ostatnio znacznie, a i do nadchodzącego wydania webesteem art & design wypadało oddać teksty w rozsądnym terminie. Wobec tego, na twórczość blogową czasu pozostało niewiele.
Z ogłoszeń duszpasterskich, wypada dodać, że 10przykazan dorobiło się kilku poprawek. Przede wszystkim treści notek są czyszczone z kodu HTML i przycinane do rozsądnej długości skrótów, poprawiłem też nieprawidłowo wyświetlane stany subskrypcji na poszczególnych podstronach. Ale nie o tym chciałem pisać.
Nasz rodzimy guru do spraw designu, Riddle, popełnił wczoraj obszerną notkę na temat redesignu jednego z popularnych serwisów. Wybór nie był przypadkowy, padł bowiem na… serwis komiksowy Chomiks.com — witrynę niezwykłej wagi i szczególnie cenną dla rozwoju polskiej części Sieci. Błahy temat nie powstrzymał jednak komentującego od pastwienia się nad strony owej aspektami wszelakimi.
Klimat artykułu godny jest filmu Hitchcocka. Już na wstępnie atakuje nas wytłuszczony failed redesign,
a potem napięcie tylko rośnie. Sypią się zarzuty, częściowo utrzymane w konwencji bo ja nie lubię zielonego, niebieskiego i fiołkowego
— te kolory są takie nie-web2.0. I rogi nie wszystkie zaokrąglone. Katastrofa.
Ale, ale… Nasz wywiad donosi, że blog Riddla nie lepszy jest w pewnych względach, przeto, niczym Max Kolonko, postaram się prosto z frontu rozwiać wszelkie wątpliwości. Zaczynajmy więc, bowiem:
Design mojego bloga swego czasu został przyjęty bardzo gorąco (google -> site:riddle.jogger.pl R5), do tego nikt się mi nie skarżył, że coś niedomaga.
[…] a bloga tego czytają i komentują także designerzy […]
No to jazda,
jak zwykli mawiać nasi odporni na cywilizację przyjaciele z Ekwadoru.
Nieprofesjonalny design Riddle'a
Kiedyś lubiłem czytać tego bloga. Czasem traktował o Sieci, czasem był zabawny, czasem zwyczajnie miło się przedzierało przez skrzętnie poskładane w zdania wyrazy. Od czasu redesignu, autor popadł w samozachwyt i postanowił wykreować się na autorytet. Mogło być nieźle — niestety — wszystko sprowadza się do jednego skrótu: WTF?
Poziom treści systematycznie spadał, do tego stopnia, że w czytaniu generowanej przez młodocianego czarodzieja blogosfery treści zaczął przeszkadzać layout. Prosiłem wielokrotnie i tłumaczyłem — bezskutecznie. Autorytet reprezentuje bowiem stanowisko niezachwiane, obiektywne i jedynie słuszne: mnie się podoba
vel inni jakoś się nie skarżą.
Robię, bo się da
Design dla Sieci jest dziedziną sztuki użytkowej. Nie jest sztuką dla sztuki i podlega pewnym ograniczeniom, przynajmniej w teorii. Powinien podlegać, bo jak uczy codzienność, często projektanci zapominają o tym, że przejawy ich geniuszu służyć mają treści, która stanowi trzon i cel zarazem istnienia sieci WWW. Często dają się złapać na tym, że jeden gradiencik nie zaszkodzi,
a kolejny fajny bajer
może tylko podnieść atrakcyjność produktu. Bullshit.
Świetny przykład stanowią tu stałe elementy ekspozycji u Riddle'a. Nagłówek, który jak mniemam, w domyśle przywodzi pozytywne skojarzenia z wakacjami nad morzem, wygląda atrakcyjnie niczym zamarznięta płyta nagrobna z nałożoną teksturą zardzewiałego metalu. Wartości artystycznej oddać nie sposób, podobnie jak trudno doczytać się tam tytułu. Na szczęście, nie jest to specjalnie dokuczliwe…
Sponsorem sidebara jest mleko Białe
…w porównianiu z prawą kolumną. Ilekroć na nią spojrzę, mam wrażenie, że bezproduktywnie marnuje się trzecia część okna mojej przeglądarki. Zastosowanie niezwykle użytecznych zakładek (bo się dało
) budzi pewne wątpliwości. Dla przykładu, żadnym sposobem nie można się dowiedzieć, która jest aktywna. Nie do końca jasne jest też wytłuszczenie z pozoru losowych literek w ich etykietach (oczywiście do momentu, kiedy jeden z drugim weteran sieci sprawdzą w kodzie, że chodzi o accesskey
, który w każdym znanym mi systemie przyjęło się oznaczać podkreśleniem).
Prawa kolumna z pewnością nie jest przeznaczona do czytania. Najlepiej świadczy o tym dobór koloru i rozmiaru czcionki. Najbardziej widoczny element wystawy to nie do końca uzasadnione pomarańczowe gradienty na strzałkach (czyżby kierunek zwiedzania? Wszak serwis z pewnością odwiedzany jest przez ludzi różnych kultur, a w niektórych krajach przyjęło się przeglądać strony z dołu do góry) i zdjęcie autora. Dalej jest niewyraźna szara plama, poprzetykana nieśmiało nićmi morskich odnośników, nonszalancko powplatanych w treść minibloga
(utrzymanego w klimacie serwisu newsowego).
The show must go on
Właściwą część witryny stanowią jednak notki. Udekorowane niczym choinka. Jeśli znajdziesz akapit, w którym żaden element nie reaguje na najmniejszy chociaż ruch myszy bądź przewinięcie strony, to daj nam znać, rodzina zaginionego będzie wdzięczna za każdą wskazówkę. Autor wyznaje bowiem filozofię, że do czytania tekstu używa się myszy, przesuwając kursor za punktem zogniskowania oczu.
Dlatego też przed lekturą ważne jest skoordynowanie ruchu prawej ręki ze skurczami mięśni gałek ocznych. W wypadku pozostawienia wrednego gryzonia samopas, najmniejsze przewinięcie strony wybucha feerią barw w przeciwległym rogu ekranu. Oto bowiem kursor myszy, niedbale porzucony w kącie biurka, natrafił właśnie na nową zabawkę. Czy będzie to paragraf z odnośnikiem, fragment kodu, czy lista wypunktowana? Los nie szczędzi niespodzianek.
Uwaga: producent bloga ostrzega, że długotrwała lektura bez nadzoru rodziców grozi atakiem epilepsji. W wypadku wystąpienia bólu głowy, przemyj usta wodą z mydłem.
Przyznaj Nobla!
Koniec notki wieńczą komentarze. Nie tak od razu. Wcześniej, w celu ułatwienia życia czytelników (którzy niewątpliwie dopatrzyli się w samej treści prawd objawionych), tuż pod każdym tekstem znajdują się odnośniki do dalszej promocji autora. Aż dziw, że żadna współczesna praca naukowa nie kończy się odnośnikami przyznaj Nobla,
a sam raportów swych nie kończę słowami co uprawnia mnie do awansu i podwyżki.
Podsumowując
Pisać teksty w stylu Molly może każdy. Wady można wytykać, można sugerować poprawki, można wreszcie napisać paskudne kolory i basta.
Żeby jednak robić to z takim przekonaniem i z pozycji autorytetu, nie wystarczy zrobić trumienkowatego designu dla serwisu blogowego, czy przygotować sobie kolorowego szablonu. Do tego trzeba cieszyć się nie lada respektem w środowisku, a tym pochwalić się — niestety — Riddle nie może. I nic dziwnego, bo potrzeba znacznie więcej niż dwa lata dostępu do Internetu, żeby w Sieci zacząć coś znaczyć.