Z pewnością, każdy z was korzystał kiedyś z bardziej lub mniej udanego edytora WYSIWYG, zagnieżdżonego w dokument HTML. Wybór jest spory, najpopularniejsze to TinyMCE i FCKeditor, jednak wszystkie działają podobnie — aktywują tryb design mode
przeglądarki i starają się zapewnić do niego interfejs jak najbardziej zbliżony do Worda. To zło.
Biuro i poczta
W codziennej pracy typowego użytkownika komputerów, podstawowymi narzędziami są klient poczty i pakiet biurowy. To oczywiście spore uproszczenie, ale bez wątpienia są to dwie najbardziej powszechnie używane grupy aplikacji edycyjnych, to jest takich, które nie służą wyłącznie do czytania.
Najpierw zajmijmy się pakietami biurowymi. Czy jest to Microsoft Office, OpenOffice, czy KOffice, podstawowe aplikacje są niezmienne — procesor tekstu i arkusz kalkulacyjny. Niech was jednak nie zwiodą sprytne nazwy. Fakt, że Excel odniósł sukces jako klon aplikacji Lotus 1-2-3, nie implikuje jeszcze, że oba programy podzieliły między siebie tę samą, wątłą, grupę odbiorców. Wszak ludzi, którzy naprawdę potrzebowali stale dokonywać skomplikowanych obliczeń na skoroszytach, wcale nie jest tak dużo. Podobnie, nie każdy zajmuje się przecież profesjonalnie redakcją tekstu, a i do tego istnieją dalece potężniejsze narzędzia (LaTeX!). Czemu więc niemal każdy ma w swoim domu pakiet biurowy?
Microsoft Notatnik i Microsoft Generator Cenników
Tak, z grubsza, możnaby przemianować dwa flagowe produkty biurowe potentata z Redmond.
Zastanawiałem się do niedawna, kiedy ostatnio widziałem plik .doc
, który powinien być docem
i plik .xls
, który faktycznie jest arkuszem kalkulacyjnym. Ba, to samo pytanie zadałem paru znajomym, w tym uczestnikom wczorajszego Grilla IT. Okazało się, że od lat pakiety biurowe służą do wszystkiego, prócz swej pierwotnej funkcji. Nie wspomnę o rozsyłaniu obrazków w prezentacjach PowerPointa, dość powiedzieć, że kiedy zasugerowałem, że większość z nas nie potrzebuje Worda, odezwał się pół-żartem głos, że w czymś trzeba drukować te kartki na drzwi.
Excel stał się sztandarowym narzędziem do trzymania wszystkiego, co choćby trochę wygląda jak tabelka. Nie jest ważne, czy dane lepiej pasowałyby do bazy danych, wydaje mi się wręcz, że tylko kwestią czasu jest, zanim ktoś zacznie projektować w nim meble. Jeśli coś można opisać na siatce, to sporej części społeczeństwa zapala się w głowie lampka z napisem Excel.
Nie jest to dziwne, jeśli wyobrazić sobie, że oprócz lampek z napisami jeść
i siku
jest tam tylko jedna konkurencyjna pozycja — Word.
Word z kolei to ulubiona zabawka wszystkich, którzy nie lubią domyślnej czcionki o stałej szerokości w notatniku. Jeśli trzeba wysłać coś klientowi, jeśli trzeba coś wydrukować i nie jest to cennik (który wcześniej złożyliśmy w pocie czoła w Excelu), to Word czeka w gotowości. Nawet jeśli są to dwa zdania i zamierzamy je wysłać emailem. Szczególnie, jeśli jest to obrazek, który zamierzamy wysłać emailem. Po co psuć niespodziankę naszemu adresatowi, kiedy swój logotyp można spokojnie zagnieździć w dokumencie Worda, najlepiej, jeśli sprowadzi się go przy okazji do formatu znaczka pocztowego.
Mam już śrubki, idę po młotek
Jest takie powiedzenie, że jeśli ktoś dostanie do ręki młotek, to wszystko zaczyna wyglądać jak gwoździe. W przypadku pakietów biurowych sprawdza się nawet w dwustu procentach. Okazuje się bowiem, że nawet jeśli ktoś da nam kiedyś śrubokręt, to i tak będziemy nim śrubki… wbijać.
Podstawowym problemem większości edytorów powstałych od czasu świetnego, dosowego procesora Tag, jest fakt, że główny nacisk stawiają na narzędzia prezentacyjne. Jeśli spytasz kogoś, jakie podstawowe funkcje ma Word, to mogę strzelić w ciemno, że pierwszych kilka miejsc zajmą:
- pogrubienie
- kursywa
- podkreślenie
- zmiana czcionki
Jak to się ma do dokumentu i jego treści? Nie ma się wcale, tak jak podobne właściwości próbujemy wyplewić, prowadząc ewangelizację na rzecz semantycznej Sieci. Dokument ma tytuł i sekcje z nagłówkami. Do tego można dorzucić dane tabelaryczne, listy uporządkowane i nieuporządkowane, a wszystko polać lukrem z paru wstawionych obrazków i wykresów. W teorii.
Całkiem liczne grono, do którego wlicza się choćby mój ojciec, nie potrafi napisać dwóch akapitów tekstu. Po napisaniu pierwszego, czują się moralnie zobligowani do jego sformatowania.
Przy czym, formatowanie w tym przypadku oznacza wybranie mu jednej z kilkudziesięciu czcionek, doenterowanie
odstępów, a często i precyzyjne wyspacjowanie
wcięcia w pierwszym wierszu. I tak po każdym akapicie. Niektórzy posiedli nawet arkana wiedzy z dziedziny środkowania tekstu za pomocą białych znaków, a prawdziwi twardziele potrafią w ten sposób tworzyć dwie, albo i trzy, kolumny.
Dlaczego?
Bo programy na to pozwalają. Zapewniam, że gdyby AutoCAD pozwalał na bogatsze formatowanie notatek tekstowych, to i ten format znalazłby swoje miejsce pośród plejady biurowych ulubieńców.
Jeśli dasz ludziom przedmiot, którym potencjalnie da się nabić komuś guza, to ktoś to — prędzej, czy później — zrobi. Odkrywców
software'owych możliwości ci u nas na pęczki.
A teraz cierpimy
Problem polega głównie na tym, że to, co kiedyś wydawało się świetnym pomysłem, odbija się echem pokuty teraz. Oczywiście, Word pozwala na semantyczne składanie dokumentu, pozwala określić, co jest nagłówkiem, a co treścią. Co więcej, po przypisaniu odpowiedniego szablonu, na podstawie takich informacji, sam odpowiednio ostyluje elementy. Niektórych to zdziwi, ale pod koniec dokumentu będzie też pamiętał, jak się nazywała ta cholerna czcionka, którą wybraliśmy w pierwszym akapicie.
Przez lata funkcje te były skrzętnie poukrywane i do dziś wydają się tylko dodatkiem. Niestety, niektórzy już umieją po swojemu.
Dlatego teraz wprowadzenie opisu produktu do sklepu internetowego nie może się obyć bez kolorowania wyrazów, podkreślania co błyskotliwiej sformułowanych zalet i pogrubiania wszystkiego, co się nawinie. Dlatego też WYSIWYG lubię parafrazować jako masz, na co zasłużyłeś.
To może się wydawać głupie, może w żaden sposób nie współgrać z identyfikacją wizualną firmy, może psuć szablon serwisu, ale klienci się tego domagają. Kilku — po usłyszeniu, że u nas nie da się pokolorować czcionek — było skłonnych dopłacić.
A gdzie się podział klient poczty?
Na początku wspomniałem, że drugą najczęściej używaną aplikacją są klienty poczty. Tu przecież przez lata panował czysty tekst. Przecież do bogatych wiadomości stosowany jest język semantycznych w teorii znaczników HTML, przecież… Tak, one od lat naśladują Worda.