Strasznie mi przykro, że niektórzy to jednak czytać nie potrafią. Zrozumiem, że jedna z drugą doda mają problem z przeliterowaniem wyrazu dłuższego niż kark czy dres, ale żeby programiści nie potrafili czytać własnych licencji?

Trafiłem wczoraj na Undeadly na wątek dotyczący złamania licencji przez deweloperów Linuksa. Podniósł się wielki rumor, kamienie leciały gęsto, do flejma włączyli się przedstawiciele obu obozów, *BSD i Linuksa. Jedni jeździli po nie do końca wolnej licencji GNU, drudzy przypominali sytuację odwrotną, która nie miała miejsca tak znowu dawno temu.

Szkoda, że nikt nie skontaktował się z autorami albo chociaż nie przeczytał diffa. Widać wszyscy zapomnieli, że specjalnie na potrzeby włączenia sterownika — pierwotnie napisanego na potrzeby *BSD — do Linuksa, cały kod został udostępniony na podwójnej licencji BSD/GPLv2. A co oznacza podwójna licencja kodu? Ano to, że można sobie dowolnie wybrać jedną z licencji, która będzie nas obowiązywać. Tak, to znaczy, że w ramach licencji GPL można sobie dowolnie usuwać treść licencji BSD z nagłówków kodu. Tak, nawet jeśli licencja BSD mówi, że nie można jej usuwać, bo rzeczona licencja nie obowiązuje.

Żeby było jeszcze śmieszniej, niemal ukamienowany i żywcem spalony na stosie bezbożnik jest jednym ze współautorów kodu. Jeszcze zabawniejszy jest fakt, że nawet gdyby kod był dostępny tylko na jednej licencji, to w ramach amerykańskiego prawa każdy ze współautorów dzieła ma prawo udostępnić je na dowolnej licencji bez konsultacji z pozostałymi (jedyne ograniczenie dotyczy tego, że nie może zmienić reguł podziału zysków z tego tytułu).

Tak, czytanie to nie jest mocna strona ludzi. Nasz Trybunał Konstytucyjny kolejny raz udowodnił, że wyobraźnia również.