Właśnie wróciliśmy z seansu najnowszego Holmesa. Wróć, Sherlocka. Zanim jednak zacznę torturować ofiarę — prezent dla zmotoryzowanych: tylko teraz razem z poniższym tekstem otrzymasz nowiutkie spoilery. Czas promocji ograniczony!
Zostaliście ostrzeżeni.
Już od pierwszych kilku minut filmu staje się jasne, że główny bohater nie ma nic wspólnego z miłym panem w kraciastej czapce, jakiego znamy. Ma za to cięty język, krótki zarost i współlokatora, z którym robią sobie na złość, a którego związki niszczy z lubością. Do tego nie radzi sobie z kobietami, pije i zamyka się w sobie, kiedy tylko zabraknie mu ciekawych przypadków. Brzmi znajomo?
I tak pozostaje przez cały film. Ale to jeszcze nie koniec nowego image'u, bowiem skąd miałem wiedzieć, że ten gość to jakiś cholerny cygański Muhammad Ali?
Nie, nie pomyliłem filmu.
Czy to zły film? Pewnie nie. Czy to zły Holmes? To jest tragiczny Holmes — sprowadzony do postaci kolejnego Indiany Jonesa. Właściwie to jest to wzorowy Indiana Jones. Źli dostają po ryjach, główny zły nosi płaszcz Gestapo, a w całym filmie nie ma ani śladu kosmity. Fanom powieści detektywistycznych polecam w zamian wypożyczyć niedościgniony dotąd Vidocq z 2001. roku.