Było ciepłe czerwcowe popołudnie. Lubił te dni, gdy tempo pracy pozwalało na chwilę zapomnieć o wyściełających biurko i sporą część podłogi papierach i z kubkiem parującej kawy w ręku wpatrywać się w powoli czerwieniące się na horyzoncie niebo. Uciekał wtedy myślami do swoich planów, starając się wyobrazić sobie przyszłość, kiedy nie będzie już musiał pracować. Marzenie — wyrwać się z okowów pracy i być wolnym jak ptak.
Zaraz jednak humor psuła mu prześladująca go nieustannie myśl. On tutaj, w biurze, z namaszczeniem traktuje każdą chwilę wytchnienia, która pozwala mu choć na chwilę odciąć się od szarego świata. W tym samym czasie te inżynierskie darmozjady marnują tyle wolnego czasu by wymyślić lepszą śrubę czy twardszy metal. Na litość boską, kiedyś ludziom wystarczył kamień i kawałek patyka!
A zdarza się, że ślęczą nad tym po pracy. „Młodzi są i w dupach się poprzewracało” ― lubił sobie tłumaczyć, zaraz jednak dopadała go nieznośna świadomość, że i starsi koledzy coraz częściej oddawali się podobnym, pozbawionym sensu, praktykom. Co gorsza, przebąkiwali przy tym coś o pasji i miłości. Czy pracoholizm naprawdę zastąpił u nich resztki rozsądku?
Z zadumy wyrwało go stukanie do drzwi. Dwa szybkie, chwila przerwy, znów dwa szybkie. Musi być, że listonosz. Jego charakterystyczny sposób anonsowania własnej obecności był tylko jednym z nawyków człowieka, o którym przez wzgląd na grzeczność myślał jak o ekscentryku. Nie można mu było jednak odmówić jednej zalety, kolejne porcje danych dostarcza codziennie, bez względu na pogodę.
Pożegnał więc listonosza i wrócił do gabinetu, by ponownie zająć ciepły fotel przy terminalu. Odstawił na bok stygnącą już kawę i stuknął lekko w jeden z klawiszy. Martwy dotąd ekran rozbłysł ciepłą zielenią. Nim jednak pozwolił dłoniom spocząć na klawiaturze, ponownie sięgnął po kubek i delektując się łykiem ciepłego jeszcze napoju, pozwolił swoim myślom błądzić jeszcze przez chwilę.
Przypomniał mu się przedwczorajszy telegram od żony. Jeśli kolej nie zawiedzie, już w ten weekend ponownie weźmie synka na kolana. Jak ten brzdąc szybko rośnie! Ani się człowiek obejrzy, a sam zacznie palić w piecu. Mały wprost ten piec uwielbia i pierwsze ciepłe dni wiosny zawsze przyjmuje z niemałym rozczarowaniem.
„I pomyśleć, że te pijawki chełpiły się myślą, że z metalowych rur zbudują coś od pieca lepszego. Jeszcze trochę i komputery tymi swoimi rurami będą skręcać. Zajęliby się czymś pożytecznym. Ale i ja nie powinienem marnować czasu.” ― sięgnął po przyniesione przez pocztowca zawiniątko i wysupłał z gazety paczkę półcalowych dyskietek po cztery megabajty każda. Kontrolnie rzucił okiem na etykiety — „wypłaty, maj” — wszystko się zgadzało. Wsunął pierwszą w drzwiczki napędu i zasiadł do pracy.
– ❧ –
Tego samego wieczoru postanowił w końcu spisać swe myśli. Zakończył więc VisiCalc i uruchomił WordStar 7.2, z braku podobnych programów nazywany zwykle „edytorem”. Przez kolejną godzinę pokój wypełniały jedynie aromat kawy i stukanie klawiszy, w jednostajnym rytmie przekuwających kolejne formułowane w głowie postulaty w zieleń zapalających się na ekranie liter.
„Teraz zrozumieją” ― pomyślał, gdy błyszczący Epson MX-82, z głośnym jękiem przesuwających się igieł, wypluł z siebie pierwszą stronę odezwy do kolegów. Poprawił okulary, oparł się o biurko swojego IBM-361 i z dumą odczytał:
O inżynierach, postępie i sławie
Alex, 8. czerwca roku pańskiego 2023