Gotfryd nie był złym człowiekiem. Wielokrotnie to sobie powtarzał. Podejmował jedynie środki niezbędne, by nie zwariować w tym zabieganym świecie. Anita tego nie rozumiała. Nie mogła tego przecież zrozumieć. Próbował tyle razy, że podejrzewał teraz, że każda z tych klęsk była kolejnym stopniem na jego drodze do depresji. Tak, to miało sens. To przez nią nie potrafił zebrać się w sobie i raz na zawsze rozwiązać wszystkich problemów. Po co ją w ogóle trzymał?
— Pani Basiu, — spokojnie rzucił do słuchawki — proszę na chwilę do mojego gabinetu.
Barbara znała Gotfryda od lat. Przez pierwszych kilka miesięcy do jego gabinetu wchodziła niemal na czworaka. Miał w sobie stanowczość, która sprawiała, że nogi zamieniały się w gotowane spaghetti. Teraz stanowczo przekręciła klamkę i wmaszerowała do jego gabinetu.
— Chodzi o Anitę. Zbyt długo babrałem się z tą sprawą. Proszę zadzwonić do niej i powiedzieć, że wypowiadamy kontrakt i zostaje zwolniona ze swoich zajęć ze skutkiem natychmiastowym. W zasadzie, to nie. Proszę poczekać do poniedziałku, już późno, dzwonić o tej porze jest niegrzecznie. Aha, i rozpisujemy od razu konkurs na jej miejsce. To może pani zrobić jeszcze przed weekendem.
— Jakieś specjalne życzenia?
— Nie, sama pani wie przecież, czego oczekuję. Przechodziliśmy przez to już kilka razy.
— Dobrze, dam znać, kiedy ktoś się odezwie.
— Niech pani wybada od razu teren, żeby się nie naciąć jak ostatnio.
Barbara kiwnęła tylko głową i opuściła gabinet. Wróciła do swojego gabinetu i w terminarzu, pod hasłem „poniedziałek” napisała tylko „Anita” i zakreśliła imię kółkiem. W chwilę później poprawiała już ogłoszenie, które osiem miesięcy wcześniej osobiście zamieściła w prasie.
⁂
Anitę z zadumy wyrwał telefon. Zawiązała niedbale szlafrok i opuściła łazienkę w poszukiwaniu słuchawki.
— Słucham?
— Witam, Barbara Słowiarz, kancelaria pana Wenna. Czy mam przyjemność z panią Anitą Markowiak?
— Tak, przy telefonie. Dzień dobry.
— Pozwoli pani, że zadam kilka pytań w celu weryfikacji?
— Znam procedurę. Proszę zacząć przesłuchanie.
— Jakiego koloru marynarkę miał na sobie pan Wenn, kiedy przedstawiłam państwa sobie po raz pierwszy?
— Niebieską. To znaczy granatową. Jednorzędową, z takiego połyskującego materiału.
— Dobrze, a gdzie to było?
— W biurze Gotfryda.
— Dziękuję. Witam, pani Anito. Dzwonię w sprawie administracyjnej. Niestety, muszę poinformować, że okresowa ocena pani osiągnięć nie wypadła pozytywnie. Jak pani wie, posiadam niezbędne pełnomocnictwa pana Wenna i w związku z tym jestem zmuszona podjąć decyzję rozwiązania pani umowy partnerskiej, co skutkuje oczywiście natychmiastowym ustaniem pełnionych dotychczas powinności. Umowa nie wymaga od pana Wenna formy pisemnej, wobec tego proszę potraktować to jako oficjalne wypowiedzenie. Czy jest to jasne?
— Słucham? Jak to, „wypowiedzenie”? Dlaczego on mi tego nie mówi osobiście?
— Pan Wenn jest bardzo zajętym człowiekiem, pani Markowiak. Proszę przyjąć ode mnie najszczersze podziękowania za osiem miesięcy udanej współpracy i jednocześnie wyrazy żalu, że pan Wenn nie jest w stanie dłużej pani utrzymywać. Klucze do apartamentu proszę złożyć w biurze w dogodnym dla siebie czasie. Czy jest coś, w czym mogłabym pomóc?
— E… Chyba nie. To znaczy, nie sądzę.
— Życzę udanego dnia, pani Anito. Do widzenia.
Anita odłożyła słuchawkę bez odwzajemnienia grzeczności. Była wściekła. Była słaba. Bała się i jednocześnie tłumaczyła sobie, że przecież miała być na to gotowa. Gdzieś w duchu powtarzała sobie, że ten dzień kiedyś nastąpi. Powtarzały jej to również przyjaciółki, ale w ich oczach widziała zazdrość. Ponownie podniosła słuchawkę.
— Witaj, Anito.
— Gotfryd, do kurwy nędzy, nie masz dość jaj, żeby powiedzieć mi to osobiście?
— Anito, nie unoś się. Człowiek na moim stanowisku musi podejmować pewne decyzje. Nie można zawsze kierować się przywiązaniem. To był udany czas, ile to już miesięcy, sześć? Siedem? To był dobry czas, ale już minął.
— Jesteś podłym chujem!
— Zachowuj się profesjonalnie, Anito. Nie będziesz się do mnie w ten sposób zwracać. Barbara przekaże ci wszystkie niezbędne informacje. Miłego dnia, Anito.
Głos uwiązł jej w gardle. Nie miała dość odwagi by się postawić, nie miała dość siły, by powiedzieć choć słowo więcej. Bezwiednie upuściła telefon na łóżko.
⁂
Gotfryd zamknął za sobą drzwi sali konferencyjnej. Kątem oka zauważył Barbarę rozmawiającą na korytarzu z grupą młodych kobiet. Ach, rekrutacja, to już dwa tygodnie. Zapiął górny guzik ulubionej granatowej marynarki, zmusił mimikę twarzy do przywdziania najlepszego uśmiechu i podszedł w ich stronę.
Zaskoczone kobiety umilkły. Barbara odwróciła się i lekko tylko zaskoczona przedstawiła swojego szefa.
— Drogie panie, pan Gotfryd Wenn. Pan Wenn zwykle nie bierze udziału w rozmowach na tym etapie, więc możecie się czuć niejako zaszczycone jego obecnością.
Ucałował dłonie czwórki kandydatek i wyszczerzył się ponownie w uśmiechu.
— Jak odnajdują panie moje skromne biuro?
— Z całą pewnością robi wrażenie — wtrąciła błyskawicznie Barbara. — Czy chciałby pan coś przekazać osobiście?
— Nie, na pewno poradzi sobie pani świetnie sama. Nie przeszkadzam więc.
Delikatnym skinieniem głowy pożegnał całą piątkę, po czym odwrócił się na pięcie i niespiesznie udał w kierunku własnego gabinetu.
— Jak mówiłam, — usłyszał za plecami głos Barbary — na tym etapie staram się nie wydawać zdecydowanych opinii. Pojawiły się pewne drobne potknięcia, jednak nie skreślają one żadnej z pań z dalszego udziału w naborze. W ciągu dwóch tygodni ktoś się z paniami skontaktuje, po czym pan Wenn osobiście podejmie dwie finalistki, by osobiście wybrać nową muzę, jak zwykł określać konkubinę.
Uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową w uznaniu. Widział to w ich oczach, uśmiechały się. Gotfryd nie był złym człowiekiem. Wielokrotnie to sobie powtarzał.