Część z was z pewnością wie, że jeszcze do lipca tego roku pracowałem dla polskiego oddziału angielskiej firmy Internet Trading Solutions Ltd., w skrócie ITS, który to skrót odnosi się również do siostrzanej firmy Immediate Technical Solutions. Właścicielem obu brytyjskich bytów był John Dowling. Polski oddział miał dodatkowego wspólnika w osobie Łukasza Grada. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy.

Chciałem już na wstępie zaznaczyć, że nie siedzę teraz w lesie obżerając się torfem tylko dlatego, że razem z Asią wydaliśmy wszystkie swoje oszczędności, a ona zapewniła mi dodatkowo wsparcie w kwestiach prawnych.

Nasamprzód pojawił się tajemniczy list z sądu, oznaczony kilkunastoma (a może kilkudziesięcioma) sygnaturami akt. W środku żądanie ustosunkowania się do podniesionej przez ZUS kwestii niepłacenia jakichkolwiek składek. Był to początek maja. W drugiej zaś połowie miesiąca zostaliśmy wszyscy wezwani przez policję. Na przesłuchanie, w charakterze świadków, oczywiście w sprawie składek na ZUS.

Potem — z końcem maja — zniknęło biuro, jednak obiecano nam, że nowa siedziba jest tylko kwestią dni. Oczywiście dni przechodziły w tygodnie, a my słyszeliśmy tylko o przedłużającej się kwestii kredytu i konieczności nabycia nieruchomości¹.

¹ Oczywiście. A tu mi jedzie czołg.

Kolejnym etapem było zaprzestanie wypłaty jakichkolwiek wynagrodzeń. Pensji za maj nikt nie widział. Przeprosiny, mgliste próby wyjaśnienia, obietnica rekompensaty. Zapowiedziałem, że nie zamierzam robić nic, co nie wynika bezpośrednio z opisu mojego stanowiska. W rezultacie przez cały miesiąc nie miałem do roboty absolutnie nic. I dobrze, bo czerwcowe wypłaty poszły szukać tych z maja i od tego czasu wszelki słuch po nich zaginął.

Szybko wydało się także, czemu firma nie ma dla nas pracy. Po kilku dniach otrzymaliśmy bowiem ofertę zatrudnienia w spółce Alrisha² Ltd., której siedziba również znajduje się w Windsorze, a załoga nosi — dziwnym trafem — te same nazwiska, co pracownicy ITS. Nawet głos i numer telefonu osoby rekrutującej przywodził na myśl mojego szefa, podobnie jak jego imię, nazwisko i niezmącona wiara w to, że będzie lepiej i na pewno dostaniecie swoje pieniądze.

² Alrisha po arabsku znaczy powróz, co oczywiście stało się inspiracją sporej dawki wisielczego humoru, jakże pasującego nastrojem do sytuacji.

Postawiłem jasny warunek: zaległe pensje, wypowiedzenie i odprawa, potem możemy rozmawiać o pracy. Zasugerowałem wręcz, że jeśli nowej spółce tak zależy na mojej pracy, to z pewnością może udzielić starej spółce pożyczki w wysokości zaległych wypłat. Potrzebują czasu do namysłu.

W tym samym czasie pojawił się niejaki Pierre K., który w rozmowie telefonicznej przedstawia się jako administrator serwerów Alrishy. Jak się okazało, jego mówiony angielski nie odbiegał od tego pisanego, a składał się głównie z podwórkowej łaciny wymieszanej ze skrótami rodem z AOL. Pan sprawiał wrażenie takiego, który ma problem z ustawieniem zegarka na wideo, a próbował doprowadzić do działania wirtualizację usług serwerowych. W końcu poddał się i zaoferował, że… zapłaci mi za to, żebym pracował za niego.

Patrys: you need a working kernel then

Pierre: listen patrys i would pay your help out of my pocket ..
it just freaks me out
and i need it urgend
i know u dont got your payment .. but that have nothing todo with me

Patrys: I hope you understand that given the current situation it's not in my best interest to help you at all
I try to do my best but I can't just do it for you

Pierre: well i understand u .. thats not the problem thats why i offerd pay your help out of my privat pocket
that cash would be untaxed just under hand

Patrys: sorry mate, can't do it

Pierre: dang :/

Powiedziałem, że nie życzę sobie, żeby marnował mój czas. Poskutkowało, bo więcej się nie odezwał, przestał się odzywać także mój przełożony. Od innych pracowników dowiedziałem się, że wkrótce miało nastąpić odcięcie nieopłaconych linii telefonicznych, a brytyjska spółka właśnie przygotowuje się do likwidacji. Zniknął też cały majątek. Dziwnym trafem Alrisha oprócz załogi zabrała również sprzęt i kontrakty obu ITS–ów.

Od tego momentu firma istniała praktycznie tylko na papierze. Spółka macierzysta powołała likwidatora³, Luke rzucił pracę i wyjechał do Londynu, a nami nikt się już nie przejmował. Z końcem czerwca rozwiązałem umowę ze skutkiem natychmiastowym z winy pracodawcy (niewypłacenie wynagrodzenia stanowi ciężkie naruszenie obowiązków względem pracownika). Pozew poszedł oczywiście listem poleconym, na adres, z którego spółka wyprowadziła się w maju. Cóż, nie byli łaskawi wskazać w KRS innego, więc postanowiliśmy skorzystać z fikcji doręczenia.

³ Strona firmy Robert Day przeznaczona jest tylko dla odważnych osób o silnych żołądkach.

Kolejnym krokiem było złożenie pozwu o wypłatę zaległego wynagrodzenia oraz rekompensaty za przysługujący mi miesięczny okres wypowiedzenia. Rozprawa odbyła się wczoraj i trwała 10 minut, dość, by dołączyć do akt przyniesiony ze sobą aktualny odpis KRS. To na wypadek, gdyby sąd po powrocie poleconego z wezwaniem zechciał wskazania innego adresu. Sędzia obejrzała jeszcze raz pozew, przejrzała tych kilka stron KRS, które zawierały wpisy o zaległościach na rzecz ZUS–u, załamała ręce i udzieliła mi krótkiego wykładu na temat ciężkich czasów i niskich emerytur. Następnie kazała zaprotokołować, że zastrzega sobie prawo do wydania wyroku w trybie zaocznym, ale nie może tego zrobić do momentu otrzymania zawiadomienia o nieudanym doręczeniu wezwania.

Teraz o wszystkim zdecyduje pieczątka na pocztowej zwrotce. Jeśli pierwsze awizo zmieściło się w ustawowym terminie powiadomienia o rozprawie, to powinienem dostać wyrok pocztą. W przeciwnym wypadku czeka mnie powtórka rozprawy.

Z wyrokiem można już próbować starać się o środki z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Niestety, ten ostatni pokrywa roszczenia tylko do kwoty przeciętnego wynagrodzenia. Jak wyegzekwować PIT i świadectwo pracy, nadal nie wiadomo.