Był piękny zimowy poranek. Jeden z tych poranków, kiedy mijające cię grupy niedobitków nocnego picia zacięcie walczą z niewidzialnym wiatrem, starając się za wszelką cenę dotrzeć do domu. Poniedziałek. Pan Patrys zmierzał do pracy z miną grabarza, któremu właśnie szykował się dzień pełen ekshumacji. Minął windę, której sens istnienia w trzypiętrowym budynku wielokrotnie zdarzało mu się podważać i po chwili stanął w drzwiach biura Nowej Firmy.
— Witam — rzucił tradycyjnie w kierunku biurka, przy którym urzędowała zawsze od wczesnych godzin rannych panna Monika. Jednym z jej zajęć było uprzedzanie klientów o kłopotach, a kłopoty mają to do siebie, że pojawiają się o różnych porach.
Monika uniosła w geście pozdrowienia tę rękę, w której nie trzymała akurat słuchawki telefonu — nasz inżynier pojawi się u państwa w okolicach południa — wyrecytowała złowieszczo tonem, który trącił lekko rutyną — D-E-L-L. Naprawiamy komputery — dodała z lekkim niedowierzaniem, jednak zachowując iście stoicki spokój.
Pan Patrys zastanawiał się nieraz, czy było na tym świecie coś, co potrafiłoby wyprowadzić pannę Monikę z równowagi, nie miał jednak okazji się przekonać. Zdjął kurtkę, po czym zajął miejsce przy swoim biurku w sąsiedniej sali. Pan Patrys był programistą i jego praca polegała głównie na zaspokajaniu potrzeb klientów. W odróżnieniu od innych zawodów, które zdają się pasować do powyższego opisu, klienci pana Patrysa rzadko wiedzieli, jakie są ich potrzeby i nie byli specjalnie skorzy do zapłaty. — Przynajmniej nie muszę pracować na klęczkach — uzasadniał sobie w duchu słuszność wyboru profesji.
Zapowiadał się Kolejny Dzień Wdrożenia. Pan Patrys nie zdążył się jeszcze oswoić z tą myślą, kiedy do biura wmaszerował pan Nbw. Promieniował wprost energią i zapałem do pracy, tak jak nieboszczyki mają w zwyczaju roztaczać wokół siebie aurę ciepła i przyjemny aromat fiołków.
— Joł — pan Nbw rzucił krótko, zwracając się najbardziej pobożną częścią ciała w stronę kolegi, który w tym samym czasie próbował skorzystać z klawiatury, nie odłamując przy tym lekko odmarzniętych palców.
Niedługo później dołączył do nich pan Sit0, który już od drzwi zanosił się gromkim śmiechem. Z racji faktu, że był poniedziałek, obecni w biurze nie byli do końca pewni, czy przypisywać to trwającemu od piątku upojeniu alkoholowemu, czy może porannym dokonaniom łóżkowym, których szczegółami tak chętnie dzielił się z otoczeniem.
— …ony skandal — zaczął radośnie pan Sit0. Nie czekając, aż ktokolwiek wyrazi zainteresowanie powodem tej dygresji, kontynuował — wczoraj na …onej imprezie poznałem świetnych ludzi. Musiałem się prawie czołgać do …onego domu!
Tym razem nie będzie o kobietach — odpowiedział mu w duchu pan Patrys. Nie był do końca przekonany, czy przyjął to za dobry omen, czy było to zwykłe stwierdzenie faktu. W tej chwili nie miał możliwości poświęcić się zgłębianiu zagadnienia, gdyż ktoś właśnie klepnął go w plecy, a z prawej strony głowy wyraźnie sterczała wyciągnięta dłoń. Z natury nie był człowiekiem, który macha sobie ręką wokół głowy, więc ta niewątpliwie należała do kogoś innego. Przyczepionym do kończyny okazał się pan Jarv, który z uśmiechem na ustach spoglądał z góry na fotel pana Patrysa.
— Cześć, chłopaki — powiedział w stronę już obecnych, starając się jednocześnie wykrzesać z siebie optymizm zupełnie nie pasujący do wskazywanej przez zegar godziny — myślałem, że już tu nie dotrę przez te cholerne plecy i kolana. — Pan Jarv miał osobliwy charakter, który pozwalał mu w jednym zdaniu narzekać na reumatyzm, wychwalać tylnie części ciała mijanych kobiet, a jednocześnie dzielić się ze światem nowinami na temat produktów pewnej firmy, która na szyldach umieszczała nadgryziony owoc.
Nowa Firma pracowała pełną parą. Zgrzyt przesuwanych po stołach myszek, szum licznych wiatraków i szczęk klawiatur, gdzeniegdzie przetykany cichym pochrapywaniem pana Sit0, nie pozostawiały cienia wątpliwości, iż była to firma o profilu informatycznym.
— Druga zmiana wita dzielnych bojowników — rzucił radośnie pan Emes, który miejsce przy swoim biurku zajął w okolicach godziny czternastej. Był to jego przywilej z racji prowadzenia własnej działalności gospodarczej. Niektórzy zazdrościli mu tego, inni długich dreadlocków, które ściął jesienią. Pan Emes nie przejmował się wszechobecną zazdrością i z ironicznym uśmiechem zapytał — Luke nie dzwonił jeszcze, żeby nam dostarczyć więcej roboty?
Śmiech ustał momentalnie, gdy w minutę później zadzwonił telefon. Zdawało się, że pan Luke, choć przebywał w innym kraju i od biura dzieliło go co najmniej jedno morze, przysłuchiwał się całej rozmowie i poczuł się wywołany do tablicy. — Tak? Cześć, Luke — do słuchawki przemówiły plecy pana Nbw, którego biurko usadowione było tyłem do całego pomieszczenia — …jakie poprawki? — Na dźwięk tych słów nawet pan Sit0 odzyskał przytomność i przyjął pozycję mniej-więcej siedzącą, jeśli nie liczyć stóp znajdujących się na wysokości głowy.
Pan Nbw, skupiony na rozmowie, opuścił powoli pomieszczenie i zwiastującym nieszczęście krokiem wyszedł z telefonem na korytarz. Nawet jeśli krok ten nie wróżył katastrofy dla firmy, to niechybnie mógł stać się przyczyną choroby, zważywszy, że buty pana Nbw pozostały pod biurkiem. Po chwili człowiek z telefonem wrócił, w jego minie zaś wyczytać można było w równym stopniu temperaturę podłogi na zewnątrz, co niezadowolenie ze zgłoszonych poprawek.
— Cóż, panowie, trzeba będzie to jakoś obejść — zawyrokował pan Nbw. — Mam pewną koncepcję, zdecydowanie najlepiej będzie zrobić to na szybko i wrócić do innych zajęć. — Trzeba tu dodać, że inne zajęcia pana Nbw obejmowały między innymi instalowanie przeróżnych systemów operacyjnych na wszystkich trzech komputerach, które znajdowały się przy jego biurku oraz kolekcjonerstwo. Proszę tu nie myśleć o tak przyziemnych rozrywkach jak numizmatyka czy filatelistyka. Pan Nbw stworzony był do celów wyższych niż znaczki, a kubki po herbacie i styropianowe opakowana po jedzeniu na wynos również od monet były znacznie większe.
— W obejściach to się zwierzęta trzyma, zrobimy to po ludzku — powiedział znacząco pan Patrys. Należał do ludzi, którzy bardzo nie lubią się denerwować i unikają tego jak ognia. Nie lubił do tego stopnia, że gdy tylko poczuł zdenerwowanie, robił się z tego powodu wściekły.
— Nie mamy czasu na to — opierał się pan Nbw.
— Potem dwa razy tyle czasu będziemy to poprawiać. Żadnych …onych obejść! — podniósł głos pan Patrys.
— …ona racja! — zawtórował mu pan Sit0, który najwyraźniej został obudzony nagłym zamieszaniem.
— Jak chcesz. Coś ci będzie potrzebne? — pan Nbw nie miał najwyraźniej ochoty na kolejną próbę głosu.
Pan Patrys zwrócił się spokojnie w kierunku przeciwległego biurka — Jarv! Musisz mi zrobić do tego projekt. Jarv? — Pan Jarv od dzieciństwa nie słyszał na jedno ucho. Z zawodu był grafikiem, więc nie przeszkadzało mu to zbytnio. Właściwie, jeśli mówiło się do niewłaściwej strony pana Jarvisa, to nie przeszkadzało mu to wcale. — Halo?
— Co chcecie? — Pan Jarv zareagował ostatecznie na natarczywe wymachiwanie kończynami nad monitorem w wykonaniu pana Patrysa — mon, może siądziemy do tego jutro, bo już jest po osiemnastej?
— …ona racja! — ponownie do rozmowy włączył się pan Sit0, tym razem w pozycji pionowej, pakując jednocześnie stacjonarny komputer do plecaka. — …ona racja! Do jutra, chłopaki.
Tak upłynął kolejny poniedziałek, kiedy to Nowa Firma w pocie czoła starała się jak najlepiej wykonać pracę, którą wszak lubiła, i jak najbardziej polubić pracę, którą faktycznie wykonywała.